Kwestia „totalnej deprawacji” i jej konsekwencji.

Niniejszy post będzie poruszał temat klasycznej doktryny protestanckiej dotyczącej natury człowieka. Chodzi rzecz jasna o tzw. totalną deprawację. Dlaczego wśród protestantów uchodzi ona za klasyczną naukę? Dlatego, że stoją za nią dwaj wielcy Ojcowie Reformacji – Marcin Luter (1483-1546) i Jan Kalwin (1509-1564). Nie znaczy to jednak, że wszyscy protestanci wierzyli i wierzą w totalną deprawację tak, jak rozumieli ją wyżej wymienieni teolodzy. Przykładem może być Filip Melanchton (1497-1560), „prawa ręka” Lutra. W pismach tego reformatora zauważa się zwrot w stronę bardziej pozytywnej antropologii od luterskiej wizji człowieka. O upadłej istocie ludzkiej wyraził się on w następujący sposób: „(…) natura ludzka została skalana grzechem pierworodnym, przyćmiona została również owa znajomość Boga i pojawiło się nieposłuszeństwo, pozostał jednakże cel, dla którego zostaliśmy stworzeni, pozostała niejaka znajomość Prawa Bożego, a i rozum sam wskazuje, że znajomość Boga wyryta jest w sercu człowieka i dlatego pojmuje on, że Bóg jest stworzycielem, że jest sprawiedliwym sędzią ludzkich zbrodni, że jemu winniśmy szczególne posłuszeństwo. A więc ten sam jest cel człowieka wedle Prawa Bożego i wedle prawdziwej filozofii.” Współpracownik Wittenberskiego Reformatora uważał, że grzech nie zniszczył totalnie ludzkiego umysłu tj. rozumu i woli. Naturalne światło intelektu choć jest przyćmione, nie jest zgaszone, natomiast wola jest ograniczona przez zło, czego nie należy utożsamiać z niewolą. Dlatego człowiek może dowiedzieć się podstawowych informacji o swoim Stwórcy, który zapisał w jego sercu moralne Prawo. Ten typ myślenia wydaje się korelować ze słowami apostoła Pawła :

„Ponieważ to, co o Bogu wiedzieć można, jest dla nich jawne, gdyż Bóg im to objawił. Bo niewidzialna jego istota, to jest wiekuista jego moc i bóstwo, mogą być od stworzenia świata oglądane w dziełach i poznane umysłem, tak iż nic nie mają na swoją obronę” (Rz 1,19-20 BW)

„Skoro bowiem poganie, którzy nie mają zakonu [tzn. Prawa], z natury czynią to, co zakon nakazuje, są sami dla siebie zakonem, chociaż zakonu nie mają; dowodzą też oni, że treść zakonu jest zapisana w ich sercach; wszak świadczy o tym sumienie ich oraz myśli, które nawzajem się oskarżają lub też biorą w obronę” (Rz 2,14-15 BW)

Melanchton był twórcą protestanckiego synergizmu, poglądu, który w ramach soteriologii naucza, że warunkiem zbawienia jest współpraca człowieka z Bożą łaską. Synergizm tego teologa nie miał nic wspólnego z ludzkimi zasługami, bowiem odkupienie jest dziełem Boga, jednak Bóg nie może ratować nikogo na siłę i dlatego konieczna jest odpowiedź człowieka na Bożą ofertę zbawienia. Innymi słowy Chrystus zapłacił za grzechy wszystkich ludzi, przez co każdy ma szansę na zbawienie, jeśli tylko przyjmie Bożą łaskę.

Wróćmy jednak do tematu i odpowiedzmy na pytanie, czym jest doktryna o totalnej deprawacji człowieka? Przez długi czas myślałem (mylnie niestety), że ta koncepcja teologiczna utrzymuje, iż człowiek jest zniszczony w takim stopniu, w jakim to tylko jest możliwe. Tzn. bardziej się już nie da. To by czyniło z nas, ludzi, istoty upadłe tak mocno, jak upadły jest szatan. Wiele osób właśnie tak rozumie tę naukę. Powodem omyłki może być słowo totalna, które nie znaczy, iż człowiek jest całkowicie zniszczony, ale, że każda część naszej natury została zarażona i dotknięta grzechem. Upadek ludzkości w Adamie spowodował beznadziejną sytuację człowieka, który utracił pierwotną i doskonałą relację ze Stwórcą, a co za tym idzie, nieśmiertelność. Grzesznik winny i skazany na śmierć nie może się własnymi siłami wyratować z tego położenia. Dlatego konieczna jest interwencja Boga!

Czy ta doktryna rzeczywiście naucza o niemożności czynienia dobra przez człowieka? Najpierw wyjaśnijmy o jakie dobro chodzi. Można mówić o dobru metafizycznym, którym jest to, co istnieje (byt). Można mówić o dobrach materialno-praktycznych, jakie człowiek już od zarania dziejów wytwarza. Nauka jest też rodzajem dobra, za istnienie którego odpowiedzialny jest ludzki rozum. Jednak kiedy wchodzimy w tematy związane z upadkiem człowieka, zasadniczo interesuje nas, co stało się z moralnymi możliwościami ludzi. Czyli jak ma się sprawa z moralnym dobrem? Czy jest ono jeszcze w naszym zasięgu?

Jeśli ktoś uważa, że człowiek jest w stanie wypracować moralny uczynek usprawiedliwiający go przed Bogiem, to odpowiem od razu tym tekstem: „I wszyscy staliśmy się podobni do tego, co nieczyste, a wszystkie nasze cnoty są jak szata splugawiona (…)” (Iz 64,6 BW) Nie jest możliwe by człowiek mógł zadośćuczynić Bożej sprawiedliwości, ponieważ by to zrobić, musiałby idealnie wypełnić Dziesięcioro Przykazań, będące moralnym drogowskazem człowieka. Człowiek bez pomocy łaski, w świetle doktryny o totalnej deprawacji nie posiada w sobie zdolności do czynienia absolutnego dobra, tzn. takiego, które jest moralnie doskonałe. Idealny uczynek musi spełnić pewne kryteria wiążące się z tzw. źródłami moralności, a są ich trzy. 1. to materia czynu, czyli to, co się czyni; 2. to cel, w jakim się coś robi, z tym nierozdzielnie łączy się motywacja; 3. źródło to okoliczności. Jeżeli człowiek zaliczy wszystkie „trzy bazy” może mówić, że dokonał doskonałego dobra, jednak szczerze wątpię, aby się to komuś mogło udać. Jednak widzimy nieraz, że są ludzie zaangażowani w różnego rodzaju akcje humanitarne, młodego chłopca, który pomaga starszej pani przejść przez ulicę, uczciwego człowieka, który zwraca portfel właścicielowi itp. W czym więc problem? Zasadniczo w motywacji, która wypływa z naszej egoistycznej natury. Zgodzę się, że danie jałmużny jest dobrem co do materii, ale skąd mogę mieć pewność, że ten kto ją dał nie zrobił tego dla własnej chwały? Bardzo często robimy coś dobrego we własnym interesie np. by na coś zasłużyć lub żeby ludzie myśleli o nas dobrze. Dlatego wyznawcy totalnej deprawacji wierzą, że ludzie mogą czynić tzw. relatywne dobro. Ten rodzaj dobra nie może usprawiedliwić nas przed Bogiem, ponieważ nie spełnia w 100% Bożych świętych standardów moralnego postępowania. Dlatego „nie ma ani jednego sprawiedliwego” (Rz 3,10 BW). Osobiście się z tym zgadzam.

Kolejnym nieporozumieniem w moim dawniejszym pojmowaniu doktryny, która jest tematem niniejszego postu, było utrzymywanie, iż implikuje ona kalwińską naukę o podwójnej bezwarunkowej predestynacji. Dlaczego tak myślałem? Dlatego, że kalwini używają faktu zdeprawowania człowieka jako argumentu na rzecz swojej monergistycznej soteriologii. Monergizm zakłada, że zbawienie jest wyłącznym dziełem Boga w życiu człowieka wypierając przez to udział ludzkiej woli. Znaczy to mniej więcej tyle, że istota ludzka jest bierna w stosunku do aktywnej Bożej łaski. Człowiek nie może jej przyjąć z powodu swych grzesznych skłonności i dlatego to Bóg musi pociągnąć do Siebie osobę, którą wybrał, w sposób nieodparty. Nie ma więc mowy o uniwersalnej zbawczej woli Boga, ponieważ Bóg nie wszystkich pragnął zbawić, dlatego nie każdy uwierzył w Jego Syna. Chrystus zatem umarł jedynie za wybranych (sic!). Na taki pogląd nie mogę przystać, ponieważ jest on sprzeczny ze Słowem Bożym, po przez które objawił się nam Stwórca. Ten element kalwinizmu nie koreluje z Bożą miłością, która została najdobitniej zamanifestowana w osobie Jezusa Chrystusa. Jak więc można wierzyć w totalną deprawację z jednoczesnym utrzymywaniem, że Bóg chce zbawić wszystkich i każdemu daje szansę na Niebo? Problem istnieje w naturze Boga i człowieka, który został stworzony na obraz Boży oraz w charakterze łaski udzielanej grzesznikowi. Jeśli uznamy Boga za osobę, czyli za byt mający rozum i wolę, musimy się zgodzić z tym, że stwarzając człowieka na swoje podobieństwo chciał go również uczynić osobą. Niepodobna by Stwórca mógł wejść w interpersonalną relację z przedmiotem, gdyż przedmiot to nie podmiot. A przecież ludzie są podmiotami! Dlatego też naturalną konsekwencją osobowości człowieka jest jego wolność. Wolności tej udzielił mu Bóg. Jeżeli odebralibyśmy Adamowi wolność podejmowania decyzji, musielibyśmy też zdjąć z niego ciężar winy za popełniony grzech. Ponieważ to, co sprawiło, że Adam był odpowiedzialni za swój czyn to możliwość czynienia zła lub dobra w sposób rozumny i wolny. Dlatego też Bóg nie postępuje z nienawróconą osobą na zasadzie „przyczyna – skutek” ale według reguły „wpływ – odpowiedź”. Co to w konsekwencji oznacza? To, że łaska nie niszczy zdeprawowanej woli ale ją uzdrawia. Ten rodzaj łaski nazywa się w teologii arminiańskiej łaską uprzedzającą (łac. gratia prima). Duch Święty wpływa na grzesznika przekonując go o jego własnej winie, co ma w konsekwencji doprowadzić do skruchy i wiary. By człowiek mógł żałować swych grzechów i uwierzyć musi zostać obdarzony łaską, która uzdalnia jego wolę do powiedzenia „tak” Chrystusowi. Jednak nie jest to nieodparta łaska (łac. gratia irresistibilis). Bóg chce wejść ponownie w doskonałą osobową relację z człowiekiem, aby się to mogło stać potrzebny jest wolny udział ze strony grzesznika, nie zaś bezwolne poddanie się Stwórcy. Dz 16,13-14 ukazują to w następujący sposób:

” A w dzień sabatu wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie, jak sądziliśmy, odbywały się modlitwy, i usiadłszy, rozmawialiśmy z niewiastami, które się zeszły. Przysłuchiwała się też pewna bogobojna niewiasta, imieniem Lidia, z miasta Tiatyry, sprzedawczyni purpury, której Pan otworzył serce, tak iż się skłaniała do tego, co Paweł mówił.”

Widać tu dwa działania – Boże „otworzenie serca” i ludzkie „skłanianie się” do tego, co głosił św. Paweł. Nie ma więc mowy o jakiejś ludzkiej zasłudze, ponieważ możliwość pozytywnej odpowiedzi na Ewangelię zawdzięczamy dzięki łasce, która oświeca nasz rozum i uwalnia naszą wolę tak, byśmy mogli uwierzyć Słowu, które jest nam głoszone. Człowiek odwrócił się od Boga po przez wolny wybór popełnienia grzechu i tak samo musi powrócić do swego Stwórcy, tzn. w sposób nieubezwłasnowolniony zdecydować, że chce do Niego przyjść. Dlatego też ci, którzy nie uwierzyli sami są sobie winni. Brak wiary u pewnych ludzi nie jest spowodowany Bożym nieodmiennym dekretem, ale ich odrzuceniem daru zbawienia. Niewierzący są odpowiedzialni za swój wybór, gdyż nie uwierzyli z własnej nieprzymuszonej woli. Bóg dał im szansę, a oni ją zlekceważyli.

W związku z powyższym, moim najdonioślejszym teologicznym odkryciem jest to, że jestem wielkim grzesznikiem, a Jezus Chrystus jest wielkim Zbawicielem. (1Tm 1,15)

PS Pewnie niektórzy z was zauważyli, że pojawił się w tym poście termin arminiańska teologia. Krótko zatem wyjaśnię czym ona jest, ponieważ na temat jej, jak i człowieka, który był jej twórcą powstało wiele mitów (zasadniczo za większość z nich są odpowiedzialni – często nieuczciwi w swej krytyce arminianizmu – kalwińscy teolodzy). Nazwa tego kierunku bierze się od holenderskiego uczonego Jakuba Arminiusza (1559-1609). Arminiusz był pastorem Reformowanego Kościoła Holandii i profesorem teologii na Uniwersytecie w Leiden (który istnieje do dziś). Był on przyczyną sporu wywołanego w społeczności Reformowanej w Niderlandach. Co takiego „złego” zrobił ten człowiek? Sprzeciwił się on poglądowi zakładającemu, że Bóg z góry przeznaczył jednych ludzi do życia wiecznego w raju, a innych skazał na potępienie. Krytykował on to, co nazywa się doktryną o bezwarunkowym wybraniu lub podwójną predestynacją (łac. praedestinatio duplex). Dlatego też sercem arminiańskiej teologii jest wiara w powszechną miłość Boga, który nie chce aby ktokolwiek zginął ale chce wszystkich doprowadzić do społeczności z Sobą. „Gdyż nie mam upodobania w śmierci śmiertelnika, mówi Wszechmocny Pan. Nawróćcie się więc, a żyć będziecie!” (Ez 18,32 BW) Arminianizm nie jest zatem systemem teologicznym zajmującym się wszystkimi sprawami ale pewną odmianą soteriologii, powstałą w środowisku Reformowanych protestantów. Zakłada ona przede wszystkim, że Bóg jest miłością (1J 4,8) i postanowił zbawić człowieka (każdego). W tym celu posłał swojego Syna na świat by oddał On życie za grzechy ludzkości (1J 2,2). Każdy więc kto w Niego uwierzy zostanie zbawiony, a kto nie uwierzy będzie potępiony (Mk 16,16; J 3,16-18). Osobiście nie wstydzę się jako chrześcijanin przyznać do tej teologii, tym bardziej, że uważam to podejście do sprawy zbawienia za 100% biblijne. Oczywiście temat wywołanej kontrowersji, jak i teologii Arminiusza jest na tyle poważny, że można by poświęcić mu całą książkę, dlatego to, co napisałem, jest ogromnym uproszczeniem problemu. Wszystkim czytelnikom życzę Bożego prowadzenia i dziękuję za poświęcony na czytanie mego bloga czas. Szalom!

„A Duch i oblubienica mówią: Przyjdź! A ten, kto słyszy, niech powie: Przyjdź! A ten, kto pragnie, niech przychodzi, a kto chce, niech darmo weźmie wodę żywota.” (Ap 22,17 BW)

Dodaj komentarz