(Nie)bezpieczni nauczyciele!

W tym poście chciałbym przedstawić listę teologów z grona ewangelikalnych (lub cieszących się aprobatą w tym gronie) protestantów, których szanuję, cenię, mimo, że nie ze wszystkimi się zgadzam co do doktryny Boga i soteriologii, w tym szczególnie doktryny predestynacji. Pozwolę ich sobie podzielić na „niepolecanych” i „polecanych”. Zanim jednak zacznę „sypać” nazwiskami, chcę powiedzieć, że nie uważam, iż wszystko co mówią, piszą &c „niepolecani” przeze mnie myśliciele jest złe. Choć mówiąc szczerze, ich poglądy dotyczące nauki o Bogu i zbawienia są z gruntu niebiblijne i niebezpieczne, gdyż rodzą „chore” implikacje (o tym może innym razem). Zapraszam zatem do zapoznania się z moimi „top lists of evangelical theologians”!

Niepolecani teolodzy:

John Piper

R.C. Sproul

D.A. Carson

Paul Washer

Loraine Boettner

Bruce A. Ware

Louis Berkhof

John F. MacArthur

Michael Horton

James Montgomery Boice

Thomas R. Schreiner

James White

Robert L. Reymond

Ron Highfield

James I. Packer

Polecani teolodzy:

Roger E. Olson (Against Calvinism szczególnie polecam!)

Michael Brown

Clark H. Pinnock

Joseph R. Dongell

Jerry L. Walls ( tych dwóch Panów (Dongell i Walls) Why I am not a Calvinist to świetna książka!)

Robert E. Picirilli

F. Leroy Forlines

Thomas C. Oden

F. Stuart Clarke

Norman L. Geisler (choć tu nie ze wszystkim się też zgadzam)

John Stott

Jeśli chodzi o historię teologii to na pewno odradzam lekturę Jonathana Edwardsa, słynnego „księcia purytan”. Za to bardzo zachęcam do poznawania myśli Johna Wesleya!

Na koniec pragnę powiedzieć, że nie chcę nikogo odstraszyć lub uprzedzić do „niepolecanych teologów”. Chce raczej ostrzec, ponieważ wiem jak bardzo wpływowe są to postaci. Nie ma nic złego w słuchaniu lub czytaniu tego co mają do powiedzenia. Jednak zalecałbym ostrożność polegającą na konfrontowaniu pewnych ich wypowiedzi z Pismem Świętym (bierzmy przykład ze szlachetnych Berejczyków! Dz 17,10-11) Pamiętajmy, że to zdrowe ryby płyną pod prąd!

„Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany.” (2Tm 3,16)

Kwestia „totalnej deprawacji” i jej konsekwencji.

Niniejszy post będzie poruszał temat klasycznej doktryny protestanckiej dotyczącej natury człowieka. Chodzi rzecz jasna o tzw. totalną deprawację. Dlaczego wśród protestantów uchodzi ona za klasyczną naukę? Dlatego, że stoją za nią dwaj wielcy Ojcowie Reformacji – Marcin Luter (1483-1546) i Jan Kalwin (1509-1564). Nie znaczy to jednak, że wszyscy protestanci wierzyli i wierzą w totalną deprawację tak, jak rozumieli ją wyżej wymienieni teolodzy. Przykładem może być Filip Melanchton (1497-1560), „prawa ręka” Lutra. W pismach tego reformatora zauważa się zwrot w stronę bardziej pozytywnej antropologii od luterskiej wizji człowieka. O upadłej istocie ludzkiej wyraził się on w następujący sposób: „(…) natura ludzka została skalana grzechem pierworodnym, przyćmiona została również owa znajomość Boga i pojawiło się nieposłuszeństwo, pozostał jednakże cel, dla którego zostaliśmy stworzeni, pozostała niejaka znajomość Prawa Bożego, a i rozum sam wskazuje, że znajomość Boga wyryta jest w sercu człowieka i dlatego pojmuje on, że Bóg jest stworzycielem, że jest sprawiedliwym sędzią ludzkich zbrodni, że jemu winniśmy szczególne posłuszeństwo. A więc ten sam jest cel człowieka wedle Prawa Bożego i wedle prawdziwej filozofii.” Współpracownik Wittenberskiego Reformatora uważał, że grzech nie zniszczył totalnie ludzkiego umysłu tj. rozumu i woli. Naturalne światło intelektu choć jest przyćmione, nie jest zgaszone, natomiast wola jest ograniczona przez zło, czego nie należy utożsamiać z niewolą. Dlatego człowiek może dowiedzieć się podstawowych informacji o swoim Stwórcy, który zapisał w jego sercu moralne Prawo. Ten typ myślenia wydaje się korelować ze słowami apostoła Pawła :

„Ponieważ to, co o Bogu wiedzieć można, jest dla nich jawne, gdyż Bóg im to objawił. Bo niewidzialna jego istota, to jest wiekuista jego moc i bóstwo, mogą być od stworzenia świata oglądane w dziełach i poznane umysłem, tak iż nic nie mają na swoją obronę” (Rz 1,19-20 BW)

„Skoro bowiem poganie, którzy nie mają zakonu [tzn. Prawa], z natury czynią to, co zakon nakazuje, są sami dla siebie zakonem, chociaż zakonu nie mają; dowodzą też oni, że treść zakonu jest zapisana w ich sercach; wszak świadczy o tym sumienie ich oraz myśli, które nawzajem się oskarżają lub też biorą w obronę” (Rz 2,14-15 BW)

Melanchton był twórcą protestanckiego synergizmu, poglądu, który w ramach soteriologii naucza, że warunkiem zbawienia jest współpraca człowieka z Bożą łaską. Synergizm tego teologa nie miał nic wspólnego z ludzkimi zasługami, bowiem odkupienie jest dziełem Boga, jednak Bóg nie może ratować nikogo na siłę i dlatego konieczna jest odpowiedź człowieka na Bożą ofertę zbawienia. Innymi słowy Chrystus zapłacił za grzechy wszystkich ludzi, przez co każdy ma szansę na zbawienie, jeśli tylko przyjmie Bożą łaskę.

Wróćmy jednak do tematu i odpowiedzmy na pytanie, czym jest doktryna o totalnej deprawacji człowieka? Przez długi czas myślałem (mylnie niestety), że ta koncepcja teologiczna utrzymuje, iż człowiek jest zniszczony w takim stopniu, w jakim to tylko jest możliwe. Tzn. bardziej się już nie da. To by czyniło z nas, ludzi, istoty upadłe tak mocno, jak upadły jest szatan. Wiele osób właśnie tak rozumie tę naukę. Powodem omyłki może być słowo totalna, które nie znaczy, iż człowiek jest całkowicie zniszczony, ale, że każda część naszej natury została zarażona i dotknięta grzechem. Upadek ludzkości w Adamie spowodował beznadziejną sytuację człowieka, który utracił pierwotną i doskonałą relację ze Stwórcą, a co za tym idzie, nieśmiertelność. Grzesznik winny i skazany na śmierć nie może się własnymi siłami wyratować z tego położenia. Dlatego konieczna jest interwencja Boga!

Czy ta doktryna rzeczywiście naucza o niemożności czynienia dobra przez człowieka? Najpierw wyjaśnijmy o jakie dobro chodzi. Można mówić o dobru metafizycznym, którym jest to, co istnieje (byt). Można mówić o dobrach materialno-praktycznych, jakie człowiek już od zarania dziejów wytwarza. Nauka jest też rodzajem dobra, za istnienie którego odpowiedzialny jest ludzki rozum. Jednak kiedy wchodzimy w tematy związane z upadkiem człowieka, zasadniczo interesuje nas, co stało się z moralnymi możliwościami ludzi. Czyli jak ma się sprawa z moralnym dobrem? Czy jest ono jeszcze w naszym zasięgu?

Jeśli ktoś uważa, że człowiek jest w stanie wypracować moralny uczynek usprawiedliwiający go przed Bogiem, to odpowiem od razu tym tekstem: „I wszyscy staliśmy się podobni do tego, co nieczyste, a wszystkie nasze cnoty są jak szata splugawiona (…)” (Iz 64,6 BW) Nie jest możliwe by człowiek mógł zadośćuczynić Bożej sprawiedliwości, ponieważ by to zrobić, musiałby idealnie wypełnić Dziesięcioro Przykazań, będące moralnym drogowskazem człowieka. Człowiek bez pomocy łaski, w świetle doktryny o totalnej deprawacji nie posiada w sobie zdolności do czynienia absolutnego dobra, tzn. takiego, które jest moralnie doskonałe. Idealny uczynek musi spełnić pewne kryteria wiążące się z tzw. źródłami moralności, a są ich trzy. 1. to materia czynu, czyli to, co się czyni; 2. to cel, w jakim się coś robi, z tym nierozdzielnie łączy się motywacja; 3. źródło to okoliczności. Jeżeli człowiek zaliczy wszystkie „trzy bazy” może mówić, że dokonał doskonałego dobra, jednak szczerze wątpię, aby się to komuś mogło udać. Jednak widzimy nieraz, że są ludzie zaangażowani w różnego rodzaju akcje humanitarne, młodego chłopca, który pomaga starszej pani przejść przez ulicę, uczciwego człowieka, który zwraca portfel właścicielowi itp. W czym więc problem? Zasadniczo w motywacji, która wypływa z naszej egoistycznej natury. Zgodzę się, że danie jałmużny jest dobrem co do materii, ale skąd mogę mieć pewność, że ten kto ją dał nie zrobił tego dla własnej chwały? Bardzo często robimy coś dobrego we własnym interesie np. by na coś zasłużyć lub żeby ludzie myśleli o nas dobrze. Dlatego wyznawcy totalnej deprawacji wierzą, że ludzie mogą czynić tzw. relatywne dobro. Ten rodzaj dobra nie może usprawiedliwić nas przed Bogiem, ponieważ nie spełnia w 100% Bożych świętych standardów moralnego postępowania. Dlatego „nie ma ani jednego sprawiedliwego” (Rz 3,10 BW). Osobiście się z tym zgadzam.

Kolejnym nieporozumieniem w moim dawniejszym pojmowaniu doktryny, która jest tematem niniejszego postu, było utrzymywanie, iż implikuje ona kalwińską naukę o podwójnej bezwarunkowej predestynacji. Dlaczego tak myślałem? Dlatego, że kalwini używają faktu zdeprawowania człowieka jako argumentu na rzecz swojej monergistycznej soteriologii. Monergizm zakłada, że zbawienie jest wyłącznym dziełem Boga w życiu człowieka wypierając przez to udział ludzkiej woli. Znaczy to mniej więcej tyle, że istota ludzka jest bierna w stosunku do aktywnej Bożej łaski. Człowiek nie może jej przyjąć z powodu swych grzesznych skłonności i dlatego to Bóg musi pociągnąć do Siebie osobę, którą wybrał, w sposób nieodparty. Nie ma więc mowy o uniwersalnej zbawczej woli Boga, ponieważ Bóg nie wszystkich pragnął zbawić, dlatego nie każdy uwierzył w Jego Syna. Chrystus zatem umarł jedynie za wybranych (sic!). Na taki pogląd nie mogę przystać, ponieważ jest on sprzeczny ze Słowem Bożym, po przez które objawił się nam Stwórca. Ten element kalwinizmu nie koreluje z Bożą miłością, która została najdobitniej zamanifestowana w osobie Jezusa Chrystusa. Jak więc można wierzyć w totalną deprawację z jednoczesnym utrzymywaniem, że Bóg chce zbawić wszystkich i każdemu daje szansę na Niebo? Problem istnieje w naturze Boga i człowieka, który został stworzony na obraz Boży oraz w charakterze łaski udzielanej grzesznikowi. Jeśli uznamy Boga za osobę, czyli za byt mający rozum i wolę, musimy się zgodzić z tym, że stwarzając człowieka na swoje podobieństwo chciał go również uczynić osobą. Niepodobna by Stwórca mógł wejść w interpersonalną relację z przedmiotem, gdyż przedmiot to nie podmiot. A przecież ludzie są podmiotami! Dlatego też naturalną konsekwencją osobowości człowieka jest jego wolność. Wolności tej udzielił mu Bóg. Jeżeli odebralibyśmy Adamowi wolność podejmowania decyzji, musielibyśmy też zdjąć z niego ciężar winy za popełniony grzech. Ponieważ to, co sprawiło, że Adam był odpowiedzialni za swój czyn to możliwość czynienia zła lub dobra w sposób rozumny i wolny. Dlatego też Bóg nie postępuje z nienawróconą osobą na zasadzie „przyczyna – skutek” ale według reguły „wpływ – odpowiedź”. Co to w konsekwencji oznacza? To, że łaska nie niszczy zdeprawowanej woli ale ją uzdrawia. Ten rodzaj łaski nazywa się w teologii arminiańskiej łaską uprzedzającą (łac. gratia prima). Duch Święty wpływa na grzesznika przekonując go o jego własnej winie, co ma w konsekwencji doprowadzić do skruchy i wiary. By człowiek mógł żałować swych grzechów i uwierzyć musi zostać obdarzony łaską, która uzdalnia jego wolę do powiedzenia „tak” Chrystusowi. Jednak nie jest to nieodparta łaska (łac. gratia irresistibilis). Bóg chce wejść ponownie w doskonałą osobową relację z człowiekiem, aby się to mogło stać potrzebny jest wolny udział ze strony grzesznika, nie zaś bezwolne poddanie się Stwórcy. Dz 16,13-14 ukazują to w następujący sposób:

” A w dzień sabatu wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie, jak sądziliśmy, odbywały się modlitwy, i usiadłszy, rozmawialiśmy z niewiastami, które się zeszły. Przysłuchiwała się też pewna bogobojna niewiasta, imieniem Lidia, z miasta Tiatyry, sprzedawczyni purpury, której Pan otworzył serce, tak iż się skłaniała do tego, co Paweł mówił.”

Widać tu dwa działania – Boże „otworzenie serca” i ludzkie „skłanianie się” do tego, co głosił św. Paweł. Nie ma więc mowy o jakiejś ludzkiej zasłudze, ponieważ możliwość pozytywnej odpowiedzi na Ewangelię zawdzięczamy dzięki łasce, która oświeca nasz rozum i uwalnia naszą wolę tak, byśmy mogli uwierzyć Słowu, które jest nam głoszone. Człowiek odwrócił się od Boga po przez wolny wybór popełnienia grzechu i tak samo musi powrócić do swego Stwórcy, tzn. w sposób nieubezwłasnowolniony zdecydować, że chce do Niego przyjść. Dlatego też ci, którzy nie uwierzyli sami są sobie winni. Brak wiary u pewnych ludzi nie jest spowodowany Bożym nieodmiennym dekretem, ale ich odrzuceniem daru zbawienia. Niewierzący są odpowiedzialni za swój wybór, gdyż nie uwierzyli z własnej nieprzymuszonej woli. Bóg dał im szansę, a oni ją zlekceważyli.

W związku z powyższym, moim najdonioślejszym teologicznym odkryciem jest to, że jestem wielkim grzesznikiem, a Jezus Chrystus jest wielkim Zbawicielem. (1Tm 1,15)

PS Pewnie niektórzy z was zauważyli, że pojawił się w tym poście termin arminiańska teologia. Krótko zatem wyjaśnię czym ona jest, ponieważ na temat jej, jak i człowieka, który był jej twórcą powstało wiele mitów (zasadniczo za większość z nich są odpowiedzialni – często nieuczciwi w swej krytyce arminianizmu – kalwińscy teolodzy). Nazwa tego kierunku bierze się od holenderskiego uczonego Jakuba Arminiusza (1559-1609). Arminiusz był pastorem Reformowanego Kościoła Holandii i profesorem teologii na Uniwersytecie w Leiden (który istnieje do dziś). Był on przyczyną sporu wywołanego w społeczności Reformowanej w Niderlandach. Co takiego „złego” zrobił ten człowiek? Sprzeciwił się on poglądowi zakładającemu, że Bóg z góry przeznaczył jednych ludzi do życia wiecznego w raju, a innych skazał na potępienie. Krytykował on to, co nazywa się doktryną o bezwarunkowym wybraniu lub podwójną predestynacją (łac. praedestinatio duplex). Dlatego też sercem arminiańskiej teologii jest wiara w powszechną miłość Boga, który nie chce aby ktokolwiek zginął ale chce wszystkich doprowadzić do społeczności z Sobą. „Gdyż nie mam upodobania w śmierci śmiertelnika, mówi Wszechmocny Pan. Nawróćcie się więc, a żyć będziecie!” (Ez 18,32 BW) Arminianizm nie jest zatem systemem teologicznym zajmującym się wszystkimi sprawami ale pewną odmianą soteriologii, powstałą w środowisku Reformowanych protestantów. Zakłada ona przede wszystkim, że Bóg jest miłością (1J 4,8) i postanowił zbawić człowieka (każdego). W tym celu posłał swojego Syna na świat by oddał On życie za grzechy ludzkości (1J 2,2). Każdy więc kto w Niego uwierzy zostanie zbawiony, a kto nie uwierzy będzie potępiony (Mk 16,16; J 3,16-18). Osobiście nie wstydzę się jako chrześcijanin przyznać do tej teologii, tym bardziej, że uważam to podejście do sprawy zbawienia za 100% biblijne. Oczywiście temat wywołanej kontrowersji, jak i teologii Arminiusza jest na tyle poważny, że można by poświęcić mu całą książkę, dlatego to, co napisałem, jest ogromnym uproszczeniem problemu. Wszystkim czytelnikom życzę Bożego prowadzenia i dziękuję za poświęcony na czytanie mego bloga czas. Szalom!

„A Duch i oblubienica mówią: Przyjdź! A ten, kto słyszy, niech powie: Przyjdź! A ten, kto pragnie, niech przychodzi, a kto chce, niech darmo weźmie wodę żywota.” (Ap 22,17 BW)

O winie raz jeszcze (pt 2.)

winoDziś zajmę się użyciem słowa wino w LXX i  Nowym Testamencie. Przejdziemy więc z języka hebrajskiego na grecki. Hebr. jajin to gr. oinos. Słowo to w języku greckim oznacza zazwyczaj alkoholowy napój gronowy. W takim znaczeniu najczęściej się go używało. To zaprowadziło wielu uczonych do wniosku, że Biblia zawsze, gdy wymienia oinos, ma na myśli alkoholowe wino. By przekonać się o prawdziwości tej tezy, będziemy musieli się odwołać do starożytnych źródeł pozabiblijnych oraz do samej Biblii – greckiego przekładu Starego Testamentu, znanego pod nazwą Septuaginta (LXX) i do Nowego Testamentu.

Arystoteles w swoim dziele Meteorologika uważa za pewien rodzaj wina (oinos), sok gronowoy (gleukos). W innym miejscu podaje informacje, że glukus „choć jest nazywany winem, nie ma takiego działania jak wino, [tzn.] nie smakuje i nie odurza jak zwyczajne wino.” Wielki filozof podaje zatem informację bardzo istotną, bowiem jest ona jednym z dowodów na to, że oinos mogło odnosić się do niealkoholowego napoju wyciskanego z winogron.

Atenajos z Naukratis (II/III n.e.), w swoich Ucztach mędrców podaje następującą informację: „Mieszkańcy Mityleny mają słodkie wino (glukon oinon), które nazywają prodromos, a inni nazywają je protropos.” W innym miejscu pisze: „Dajcie mu słodkiego wina… zwanego protropos… jako dobre na żołądek; słodkie wino (oinos) nie powoduje, że głowa jest ciężka.” Zalecenie Atenajosa przypomina dobrą radę św. Pawła, daną Tymoteuszowi: „Samej wody już nie pij, ale używaj po trosze wina ze względu na twój żołądek i częste twoje niedomagania.” 1 Tm 5,23

Papiasz, biskup Hierapolis, w swojej wizji tysiącletniego królestwa Chrystusa na ziemi, wspomina o wyciskaniu wina z winogron używając słowa oinos. Nie miał on zapewne na myśli alkoholowego napoju, który musi przejść dłuższy proces fermentacji.

Platoński filozof Proklus napisał, że po dziesięciu dniach od wystawienia zebranych winogron na słońce: „depcze się je i wyciska z nich wino (oinos).”

Istnieje teoria, która wyprowadza gr. oinos z imienia. Nikander (II p.n.e.), grecki poeta i lekarz, uważał, że słowo oinos pochodzi od imienia Oineus. Oineus miał być człowiekiem, który jako pierwszy wyciskał sok z winogron do pustego kubka. Ten wyciśnięty napój nazwał oinos, ze względu na swoje autorstwo. To wydaje się sugerować, że istniała w starożytności pewna tradycja, która genezy słowa wino doszukiwała się w czynności wyciskania, nie zaś we właściwościach odurzających.

Nasuwa się wniosek, że starożytna literatura grecka, rozumiała oinos jako sfermentowany i niesfermentowany sok gronowy.

Jeśli chodzi o LXX to nie ma najmniejszych wątpliwości, że bardzo często hebr. jajin tłumaczy ona na gr. oinos i rozumie to jako sfermentowane wino.Jednak są przypadki, gdzie oinos pojawia się jako odpowiednik hebr. tirosz. Słowo tirosz oznaczało zwykly sok z winogron/moszcz.

„I będą twoje stodoły wypełnione ponad miarę, a twoje prasy opływać będą w moszcz.” Prz 3,10

„Tak mówi Pan: Jak mówi się o winogronie, w którym znajduje się winny sok…” Iz 65,8

„Wlałeś w moje serce więcej radości niż w czasie obfitego plonu pszenicy i młodego wina. ” Ps 4,8 (BT)

„Zniszczone jest pole, żałobą okryta jest rola, gdyż zniszczone jest zboże, moszcz wysechł, zniknęła oliwa.” Jl 1,10

W tych miejscach LXX oddaje tirosh jako oinos. To tylko potwierdza, że tłumacze LXX pod znaczeniem słowa oinos widzieli dwa wina – sfermentowane i niesfermentowane.

W NT podwójna natura słowa wino, wydaje się być widoczna, gdy Chrystus mówi: „I nie wlewają wina młodego (oinos neos) do starych bukłaków, bo inaczej bukłaki pękają, wino wycieka, a bukłaki niszczeją. Ale młode wino wlewa się do nowych bukłaków, a wtedy zachowuje się jedno i drugie.” Mt 9,17

Wino młode rozsadziłoby stare bukłaki z powodu fermentacji. Dlatego należy je wlewać do nowych naczyń zanim jeszcze zacznie fermentować. W tym fragmencie jest użyte słowo oinos oczywiście. Niektórzy twierdzą, że młode wino wlewano do nowouczynionych dzbanów, by została zachowana jego świeżość. Jakby nie patrzeć na tę kwestię, pewnym jest, że młode wino to świeży gronowy sok.

„I usłyszałem jakby głos pośród czterech postaci mówił: Miarka pszenicy za denara i trzy miarki jęczmienia za denara; a oliwy i wina nie tykaj.” Ap 6,6

Fragment Apokalipsy odnosi się do tego, co uzyskuje się z oliwek i winogron. Chodzi naturalnie o oliwę i wino. Zważywszy na podwójne znaczenie oinos można przypuszczać, że nie chodzi o pośredni produkt otrzymany z winogron (wino alkoholowe), ale o bezpośredni owoc tych roślin (świeży sok).

„Samej wody już nie pij, ale używaj po trosze wina ze względu na twój żołądek i częste twoje niedomagania.” 1 Tm 5,23

Wiemy ze starożytnych dokumentów, że sok z winogron służył jako lekarstwo na problemy żołądkowe. Nie jest więc w tym przypadku wymagane picie alkoholowego wina, zważywszy na fakt, że to winogrona mają właściwości lecznie dla żołądka, a nie alkohol, który uszkadza błonę śluzową tego narządu.

W świetle powyższej analizy widać wyraźnie, że gr. oinos odnosiło się do alkoholowego i bezalkoholowego soku gronowego, podobnie jak hebr. jajin. Wskazują wszakże na to dowody pozabiblijne i biblijne. Wszystkim, którzy przeczytali ten wpis dziękuję i życzę Bożego prowadzenia. (Źródło: S. Bacchiocchi, Wine in the Bible…, s. 46-48.56-59)

„Tak mówi Pan: Jak mówi się o winogronie, w którym znajduje się winny sok: Nie niszcz go, gdyż jest w nim błogosławieństwo!” Iz 65,8

O winie raz jeszcze (pt 1.)

Bottle and glass of red wineOstatnio zainteresował mnie temat wina w Biblii. Mianowicie – czy Biblia pochwala czy potępia picie napojów alkoholowych? A może lansuje umiarkowane spożywanie takich trunków? W celu zbadania tego tematu najpierw trzeba się zająć biblijnym zrozumieniem słowa „wino”. W naszej kulturze zwykło się przyjmować, że wino to sfermentowany napój alkoholowy uzyskiwany z winogron. Czy zawsze tak było? Niniejszy wpis będzie zasadniczo dotyczył Starego Testamentu i wiążącego się z nim hebrajskiego słowa jajin, którego autorzy biblijni używali na określenie wina.

Biblijne słowo jajin (wino) , występujące w ST 141 razy (według R. Teachout’a 71 razy odnosi się do niealkoholowego wina), najczęściej się odnosiło do alkoholowego napoju gronowego. Są liczne teksty, które o tym świadczą np.: „Ci, którzy do późna przesiadują przy winie… nie patrz na wino…” (PnP 23,30.31 BW) Mędrzec wypowiada się tu negatywnie o tych, którzy piją wino, bowiem ludzie siedzący do późnych godzin przy nim są kłótliwi i skłonni do bijatyk (por. PnP 23,29-30). Potępianym jest tu oczywiście pijaństwo, będące przyczyną takich zachowań. Jajin w Rdz 9,20-27 to też naturalnie wino sfermentowane, zważywszy na fakt, że Noe „upił się i leżał odkryty w namiocie swoim” (Rdz 9,21 BW) Można by wiele takich fragmentów jeszcze przytoczyć, jednak nasz temat dotyczy nie tyle wymienienia wszystkich tekstów mówiących o spożywaniu wina alkoholowego ile wykazania, że autorzy biblijni używali tego słowa również na określenie niesfermentowanego soku gronowego.

Pierwszym ważnym krokiem, który należy poczynić, jest sięgnięcie do żydowskiej literatury pozabiblijnej. W świetle bowiem tego, co tam czytamy okazuje się, że wyraz jajin miał dwa znaczenia. The Jewish Encyclopedia z 1906 roku podaje, że „świeże wino przed fermentacją nazywano jajin mi-gat (wino z kadzi) Zwyczajne wino z bieżącego zbioru. Zbiór zeszłoroczny określano nazwą jajin jaszan (stare wino). Wino trzyletnie zwało się jajin mejuszszan (bardzo stare wino) ” Encyclopedia Judaica z 1971 roku zawiera podobną informację: „Nowe niesfermentowane wyciśnięte wino znano jako jajin mi-gat, jajin jaszan było zeszłorocznym winem, a wino z wcześniejszych zbiorów to jaszan noszan (stare, bardzo stare).” W Sanhedrin70a (traktat znajdujący się w Talmudzie Babilońskim) czytamy: „Nowe wyciśnięte niesfermentowane wino znano jako jajin mi-gat (wino z tłoczni).” Halakot Gedalot będące streszczeniem Talmudu mówi: „Wyciskać kiście winogron i wypowiadać Kiddusz nad sokiem, ponieważ sok gronowy jest uważany za wino zgodnie z prawem Nazireatu.” Rabin Hanina B. Kahana uznał, że wino jajin mi-gat można tak nazywać do trzech dni od zbioru, potem już zaczyna fermentować i nie można go dłużej uważać za świeże wino. Przez wzgląd na powyższe fakty możemy śmiało stwierdzić, że wyraz wino w jego historycznym kontekście zawierał w sobie podwójne znaczenie – niesfermentowanego i sfermentowanego soku gronowego.

W świetle tego, co zostało powiedziane wcześniej, prześledźmy kilka tekstów biblijnych i sprawdźmy czy jajin zawarte w tych fragmentach, nie jest przypadkiem świeżo wyciśniętym napojem winogronowym(?)

Pierwszym skrypturystycznym dowodem na potwierdzenie tezy niniejszego postu jest Iz 16,10. „I znikła radość i wesele z pól urodzajnych, a w winnicach już nie słychać głosu pieśni i radosnych okrzyków. Wina (jajin) w tłoczniach już nie tłoczy tłoczący…” Kontekst tego fragmentu dotyczy sądu nad pychą Moabu, którą Bóg zamierza ukarać. Jednym z wymiarów tej kary będzie nieurodzaj i brak tłoczonego wina. Każdy kto choć trochę interesował się produkcją wina wie, że tłoczy się sok gronowy, który później poddaje się procesowi fermentacji. Chodzi tu więc wyraźnie o świeży napój z wyciśniętych winogron. Na dodatek owe jajin  występuje tu obok radości ze żniw i zbiorów. Paralelny tekst znajduje się w Jr 48,33.

Przenieśmy się do czasów perskich, a konkretnie do epoki Nehemiasza. Ne 13,15 podaje taką informację: „W owych dniach stwierdziłem, że w Judei wytłaczano w szabat wino (jajin) w tłoczniach… wino (jajin)… sprowadzano w dzień szabatu do Jeruzalemu. Ostrzegłem ich przeto, aby w tym dniu żywności nie sprzedawali.” W tym miejscu prawdopodobnie chodzi również o świeże wino (jajin mi-gat), które sprzedawano w Jerozolimie w szabat, w dniu dla żydów świętym i wolnym od pracy oraz handlu.

Ostatnim fragmentem Pisma, który przytoczę będzie Lm 2,12: „Do matek swoich mówiły: Gdzie żywność i wino (jajin)? Padały jak ciężko ranione na placach miasta, gdy uchodziło z nich życie na łonie ich matek.” (BT) Trudno sobie wyobrazić by małe dzieci przymierające głodem podczas oblężenia Nabuchodonozora prosiły o jedzenie i alkoholowe wino. Błaganie dzieci dotyczy ich codziennego pożywienia składającego się z chleba i soku gronowego. Uczony R. Teachout sam przyznaje, że dzieci z Lm 2,11-12 potrzebują świeżego soku z winogron, który był częścią ich diety.

Jeśli chcielibyście więcej tekstów ze ST potwierdzających teorię, którą tu zaprezentowałem to właśnie je podaje: Rdz 49,11; PnP 1,2.4; 4,10; Jr 40,10.12.

W tej części wykazaliśmy – co prawda lakonicznie – że ST nie zawsze gdy mówi o winie ma na myśli alkoholowy trunek. Czasem jak się okazuje nazywa winem bezalkoholowy napój gronowy. To rzuca nowe światło na taki chociażby ustęp Pisma jak J 2, gdzie czytamy, że Jezus zamienił wodę w wino. Na temat tego fragmentu powiemy sobie jeszcze słów kilka. Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali do końca ten wpis i życzę wszystkiego dobrego. Bóg z wami! (Opracowano na podstawie S. Bacchiocchi, Wine in the Bible. A Biblical Study on the Use of Alcoholic Beverages, Berrien Springs 2001, s. 49-55.)

„Sprawiasz, że rośnie trawa dla bydła i rośliny na użytek człowieka, by dobywał chleb z ziemi i wino, które rozwesela serce człowieka, oliwę, od której lśni się oblicze, i chleb, co wzmacnia serce człowieka.” (Ps 104,14-15 BW)

O metodach interpretacji Apokalipsy św. Jana.

Księgą Apokalipsy zajmowało i wciąż zajmuje się wielu uczonych. Jednak nie od dziś wiadomo, że „punkt widzenia jest zależny od punktu siedzenia”. Nie każdy ma takie samo spojrzenie na tę proroczą księgę. Z czasem wyłoniły się cztery klasyczne metody interpretacji Apokalipsy. Chciałbym je pokrótce omówić. Bowiem – jak się z czasem okaże – pomoże nam to w dalszym studium.

Pierwszym bardzo popularnym sposobem interpretacji Apokalipsy jest metoda preterystyczna. Twórcą jej był jezuicki teolog Luis de Alcazar (1554–1613). Nazwa tego kierunku bierze się od łac. praeteritus – przeszły. Preteryzm utrzymuje, że Apokalipsa odnosi się przede wszystkim do konkretnej sytuacji Kościoła, w rzymskiej prowincji Azja w I w. n.e. Zatem św. Jan zapowiada to, co się stało w niedalekiej przyszłości od napisania dzieła. Apokalipsa opisuje symbolicznie sytuację, którą można zamknąć w ramach czasowych. Sytuacja ta była współczesna Apostołowi i jego adresatom. Proroczy charakter poselstwa Apokalipsy zostaje niejako spłycony. Wszystkie opisy i alegorie odnoszą się tylko i wyłącznie do teraźniejszości. Dla przykładu, „Bestią z morza”, którą autor wymienia w Ap 13 jest Cesarz. Jeśli spojrzeć na historię, to właśnie Cesarz w tamtym czasie prześladował Lud Boży (chodzi naturalnie o Domicjana 81-96). Implikacją tego zrozumienia jest to, że Apokalipsa przestaje być uniwersalną księgą (nie ma bowiem dowodów na systematyczne prześladowania w I w. n.e. obejmujące cały Kościół). Miała więc ona swoje jednorazowe zadanie do spełnienia i na tym koniec.

Drugą propozycją jest metoda futurystyczna. Jej twórcą również był jezuicki teolog, Francisco Ribera (1537–1591). Termin futuryzm wywodzi się od łac. futurus – przyszły. Futuryzm zakłada, że proroctwa Apokalipsy odnoszą się (szczególnie rozdziały 4-22) do wydarzeń przyszłych, które nie miały miejsca w czasach św. Jana. Zapowiedzi profetyczne apostoła będą miały wypełnienie w czasach bezpośrednio poprzedzających paruzję Chrystusa. Dlatego treść tego dzieła jest zarezerwowana dla ostatniego pokolenia chrześcijan. Pewne elementy futuryzmu można dostrzec już w myśli patrystycznej np. u św. Augustyna. Futuryzm jest również bardzo popularny w protestantyzmie ewangelicznym. Stało się tak ponieważ pracą Ribery zachwycił się szkocki duchowny Edward Irving (1792-1834). Tłumacząc dzieło jezuity na język angielski umożliwił mu przedostanie się do Stanów Zjednoczonych. Tego z kolei dokonał Irlandczyk John Darby (1800-1882), który stał się głównym propagatorem tej metody w USA. Tak Cyrus Scofield (1843-1921) stworzył futurystyczny komentarz do Apokalipsy, który do dziś jest autorytatywny dla protestantów takich jak: baptyści, ewangeliczni chrześcijanie itp. Księdze Apokalipsy brakuje – według tego ujęcia – pewnej ciągłości w wypełnianiu się proroctw. Jest to moim zdaniem słabością tego stanowiska, ponieważ księga autorstwa janowego, nie miała i nie ma nic do powiedzenia chrześcijanom żyjącym między II w. n.e. a czasami końca, które mają nadejść.

Trzecie stanowisko zwie się idealizmem. Trudno mówić o twórcy idealizmu. Jest on na pewno starym kierunkiem interpretacyjnym. Odmawia on historycznej perspektywy Apokalipsie. Księga ta jest po prostu symbolicznym zapisem konfliktu między dobrem i złem, którego  nie można umieścić w żadnym wydarzeniu dziejowym czy miejscu. Można tu raczej powiedzieć o meta historycznym charakterze księgi. Przesłanie jej jest ponadczasowe i zawsze aktualne. Wierzący wszystkich czasów mogą czerpać z niej mądrość i pociechę. W każdym okresie historii, Kościół może mieć swojego prześladowcę i potrzebować radosnej nowiny o zwycięstwie Chrystusa. Ten kierunek docenia mocno symbolizm Apokalipsy. Pomija jednak jej wymiar proroczy, zapowiadający prawdziwe historyczne sytuacje. Przykładem może być drugie przyjście Pana Jezusa, które będzie rzeczywistym wydarzeniem.

Czwartą drogą wyjaśnienia Apokalipsy jest historyzm. Historyzm pojawia się np. u Reformatorów. Był bardzo powszechny w protestantyzmie. Choć miał już miejsce w średniowiecznej egzegezie u Joachima z Fiore (1130/35-1202). Historyzm zasadniczo widzi w proroctwach Apokalipsy pewną permanencję. Mianowicie są one symboliczną prezentacją historii Kościoła i zachodniego świata. Zaczyna się ona w czasach apostolskich a kończy wraz z paruzją. Zwolennicy tego poglądu widzą pewne zakorzenienie Apokalipsy w księdze Daniela. Bowiem księga ta jest również dziełem apokaliptycznym i przedstawia sekwencję okresów historycznych. Niektóre z nich pojawiają się również w Apokalipsie (zob. np. Dn 7,25 Ap 12,14. Po bliższej lekturze widać wyraźnie zależność Apokalipsy od księgi Daniela). Zatem profetyczne zapowiedzi św. Jana wypełniają się stale. Historyzm obecnie jest na marginesie spekulacji teologicznych. Mimo, że niepopularny należy go docenić. Uwzględnia on prawdę o tym, że Apokalipsa jest proroczą księgą, księgą zapowiedzi. Nie zapomina o historycznych implikacjach profetycznych prognoz. Zwraca uwagę również na powiązanie Apokalipsy z tradycją apokaliptyczną Starego Testamentu. Każdy kto się zajmie tą starożytną księgą nie powinien lekceważyć tej metody.

Który z tych kierunków jest najlepszy? Wydaje się, że żaden. Każdy z nich posiada elementy prawdy. Należałoby korzystać z całej egzegetycznej spuścizny jaką są te cztery propozycje interpretacji Apokalipsy. Św. Jan „opisał swoją bezpośrednią sytuację, jego proroctwa mogą mieć historyczne wypełnienie, przewidział przyszłą realizację i ukazał zasady, które działały pod kursem historii.” (R.H. Mounce, The Book of Revelation, The New International Commentary on the New Testament, Grand Rapids, MI: Eerdmans, 1977, s. 43. cyt. w: R. Stefanovic, Revelation of Jesus Christ, Berrien Springs 2009, s. 12.) Ten cytat pokazuje jak mądrze jest darzyć uznaniem wszystkie spostrzeżenia uczonych. Mam nadzieję, że choć trochę rozjaśniłem sprawę interpretacji Apokalipsy. Życzę wszystkim głębszego zainteresowania tym tematem i owocnej lektury.

„Błogosławiony ten, który czyta, i ci, którzy słuchają słów proroctwa i zachowują to, co w nim jest napisane; czas bowiem jest bliski” (Ap 1,3 BW)

W jakim celu św. Jan napisał Apokalipsę?

Księga Apokalipsy swoim symbolicznym charakterem wielu odrzuca. Każdy kto zasiądzie do niej poczuje się zakłopotany. Mnogość komentarzy i interpretacji pogłębia niechęć do badania tej księgi. Powstaje zatem pytanie dlaczego św. Jan ją napisał? Czy po to, aby dostarczyć wierzącym mocnych wrażeń frenetycznymi opisami i symbolami? A może jest inny powód?

Księga Objawienia była pisana w trudnym czasie. Zarówno dla samego jej autora jak i odbiorców. Św. Jan znajdował się na wygnaniu, kościoły azjatyckie zaś były prześladowane. „Umiłowany” uczeń Chrystusa z troski o swoich braci i siostry napisał do nich list. Tak. Apokalipsa jest listem. Chrześcijańskie społeczności, do których pisał apostoł znajdowały się w starożytnych miastach: Efezie, Smyrnie, Pergamonie, Tiatyrze, Sardes, Filadelfii i Laodycei (por. Ap 1,4; 2-3). Czas jej powstania przypadał na lata 90 I w. n.e. Przypuszcza się, że ostateczna redakcja miała miejsce w 95 r. W tym okresie Imperium rządził Cesarz Domicjan (81-96). Domicjan traktował bardzo serio oddawanie mu boskiej czci. Nakazał aby mieszkańcy Cesarstwa składali dla niego ofiary. Każdy wstrzymujący się od tej praktyki był oskarżany o ateizm. Chrześcijanie żyjący w prowincji azjatyckiej mieli pecha ponieważ właśnie w Azji oddawano szczególną cześć Cesarzowi. Popadli zatem z tego powodu w konflikt z miejscowymi władzami. Ap 2,13 sprawozdaje, że w Pergamonie oddał życie za wiarę niejaki Antypas. Dodatkowo naśladowcy Jezusa nie brali udziału w życiu społecznym i religijnym. Nie uczestniczyli w pogańskich świętach i zwyczajach z nimi związanych. Byli oskarżani o kanibalizm, który rzekomo mieli uprawiać po przez jedzenie ciała i krwi Pańskiej. Stąd pojawiały się historie o składaniu dzieci w ofierze. Złe relacje Kościół miał również już od dawna z Żydami. Do 70 r. n.e. chrześcijanie przychodzili do synagog by brać udział w tamtejszych nabożeństwach. Pierwotnie chrześcijaństwo było raczej tolerowane i uważane za odgałęzienie Judaizmu. Jednak gdy wierzący w Chrystusa nie chcieli się przyłączyć do walki przeciw Rzymianom, którzy zburzyli świątynie jerozolimską (w 70 r. n.e.), Żydzi wyrzucili chrześcijan ze swoich zgromadzeń. Po tym tragicznym wydarzeniu dodali osiemnaste do siedemnastu błogosławieństw, wypowiadanych na koniec spotkania w synagodze. W rzeczywistości jest to przekleństwo przeciw Chrystusowi i chrześcijanom. Wraz z tym rozdzieleniem chrześciajństwo nie mogło być uznawane za religio licita (legalna religia). Wszystko to miało wpływ na wewnętrzne problemy kościołów w Azji. Część ludzi – również spośród liderów – popadła w apostazję. Zaczęli uprawiać nierząd kultowy oraz jeść mięso ofiar składanych bożkom. Nie było łatwo odmówić tej pokusie. Nie tyle ze względu na ich cielesną atrakcyjność ile z powodu społecznych i ekonomicznych sankcji. Niewykluczone, że ludzie ci chcieli zdobyć lub zachować swój społeczny status. Pomyśl drogi Czytelniku o tym, że wiara w Ewangelię kosztuje Cię alienację społeczną, utratę majątku a nawet życia! Trudno było wytrwać tamtejszym wyznawcom. W obliczu tych nieprzyjaznych okoliczności drżeli na samą myśl o przyszłości. Spoglądali w nią niepewnie. Czy była dla nich jakaś nadzieja?

Św. Jan pisze więc list, gdyż próbuje pomóc starożytnym chrześcijanom. Śle do nich pismo przedstawiające Jezusa Chrystusa jako zwycięzcę. Nieważne co by się stało, to Bóg w Chrystusie jest Panem historii i On włada całym światem. Żaden Cesarz nie dorównuje ich Zbawicielowi. Apostoł zachęca ich do wytrwania w wierze. Zapisuje obietnice Boże o tym, że Pan zawsze będzie ze swoim ludem. Zachowa ich na wielką eschatologiczną kulminację tj. paruzję Jezusa, któremu zaufali.

Księga Apokalipsy jest więc pozytywnym dziełem. Daje nadzieję, pokrzepia i umacnia. Chwała temu, który jest w jej centrum – Jezusowi Chrystusowi!               (Źródło: R. Stefanovic, Revelation of Jesus Christ. Commentary on the Book of Revelation, Berrien Springs 2009, s. 5-9)

„…Temu, który siedzi na tronie, i Barankowi, błogosławieństwo i cześć, i chwała, i moc na wieki wieków.” (Ap 5,13 BW)

Kto napisał Apokalipsę św. Jana?

W czasach kiedy chodziłem do liceum jeden z moich szkolnych kolegów opowiedział o programie dotyczącym Apokalipsy św. Jana jaki oglądał w telewizji. W programie tym uczeni próbowali podwarzyć autorstwo janowe tej księgi. Mieli na to całkiem mocne dowody. Porównując Ewangelię św. Jana z jego Apokalipsą zauważyli różnice. Autor ostatniej księgi Nowego Testamentu nie zna dobrze greki, kiedy greka autora Ewangelii jest prosta i poprawna gramatycznie. Do tego różnią się stylem literackim i teologiczną zawartością. Jak więc w obliczu tych faktów możemy uznać za natchnioną i kanoniczną tę księgę?

Trzeba wiedzieć, że już w starożytności były wątpliwości co do autorstwa Apokalipsy. Niektórzy twierdzili, że napisał ją Cerynt, przywódca sekty judaizującej żyjący jeszcze w I w. Jeśli się nie mylę postawił taki zarzut Dionizy Wielki (190-265) biskup Aleksandrii i wybitny uczeń Orygenesa. Dodam tylko, że Dionizy był amillenarystą (tzn. nie wierzył w milenijne królestwo Chrystusa, które wg Apokalipsy ma nastać po paruzji Zbawiciela) co zapewne wpłynęło na jego opinię. Na szczęście wielu starożytnych chrześcijan potwierdziło, że św. Jan apostoł jest odpowiedzialny za napisanie tej proroczej księgi. Należeli do nich m.in. : Justyn Męczennik (100-163/7), Ireneusz z Lyonu (140-202), Klemens Aleksandryjski (150-212). Również najstarszy chrześcijański katalog ksiąg kanonicznych NT Kanon Muratoriego zajmuje takie stanowisko. Sam autor Apokalipsy przedstawia się jako Jan (Ap 1,4.9) i jako „brat i współuczestnik w ucisku i królestwie, i wytrwałości w Jezusie,” (Ap 1,9 BT). Świadczy to o tym, że autor znał dobrze chrześcijan w Azji (tj. Turcji) i odwrotnie. Jak wiadomo św. Jan apostoł spędził wiele lat w Efezie (miasto to leżało na zachodnim wybrzeżu dzisiejszej Turcji), gdzie nieopodal tego miasta – według tradycji – znajduje się jego grób.

Teraz pomówmy trochę o grece Ewangelii i Apokalipsy. Czy to możliwe, że ten sam autor pisze jedno ze swoich dzieł piękną prostą greką a inne nie? Owszem jest to możliwe. Mamy nawet w NT taki przykład. Dwa listy św. Piotra różnią się między sobą jakością użytego języka. Dlaczego? Otóż pierwszy list był pisany „przy pomocy Sylwana” (1P 5,12 BT)  drugi zaś nie. Św. Piotr nie jest wyjątkiem bo również św. Paweł korzystał z pomocy sekretarzy i edytorów. List do Rzymian był pisany przez Tercjusza (Rz 16,22), pierwszy list do Koryntian zaś przez Sostenesa (I Kor 1,1). Możliwe jest, że i św. Jan korzystał z pomocy sekretarzy i edytorów gdy pisał swoją Ewangelię w Efezie. Natomiast nie miał takiej możliwości jako więzień zesłany na wyspę Patmos. Należy pamiętać, że był Żydem a greka nie była jego ojczystym językiem. To wyjaśniałoby wiele różnic pomiędzy dwiema księgami w tej materii.

Co do odmienności stylu i teologicznej treści obu ksiąg trzeba wspomnieć o dwóch ważnych rzeczach. Po 1. Objawienie (czyli Apokalipsa)  jest dziełem apokaliptycznym. Pojawiają się w nim typowe dla gatunku apokalipsy motywy, takie jak: tajemnicze symbole, które wyjaśnia nam anioł posłany przez Boga (motyw angelus interpres) , teologia historii itp. Po 2. Ewangelia jest zapisem dziejów Jezusa z Nazaretu. Zapisem jego mesjańskiej służby mówiąc ściślej. Nie jest to więc argument. Przecież jeden autor może napisać dzieła różniące się gatunkiem literackim. Ba! Nawet rodzajem!

Powiedzieliśmy sobie o podstawowych różnicach między Ewangelią św. Jana a Apokalipsą św. Jana. Wspomnijmy o rzeczach wspólnych. Jest ich kilka, szczególnie jeśli chodzi o użycie pewnych terminów i słów.

W całym NT jedynie Ewangelia św. Jana i Apokalipsa nazywają Chrystusa „Słowem” (J 1,1-14; Ap 19,13) i przedstawiają Go jako „Baranka” (J 1,29.36; Ap 5,6-8). Obydwie księgi cytują proroka Zachariasza „tego, którego przebili” z Zach 12,10 (J 19,37; Ap 1,7). Jedynie w tych dwóch księgach NT odnajdujemy słowo „namiot” (J 1,14; Ap 7,15) odnoszące się do szczególnej obecności Boga z jego Ludem. Również w tych dziełach są wyrazy „świadectwo” lub „świadek” (J 21,24; Ap 1,2; zob. również 1J 1,1-2 ), św. Jan podaje się za świadka wydarzeń z życia Jezusa i składa o tym świadectwo, podobnie w Apokalipsie przedstawia się jako świadek zaświadczający  że wizja, którą otrzymał pochodzi od Chrystusa. Co więcej, Ewangelia Janowa podkreśla mocno relację między Ojcem i Synem podobnie jak Apokalipsa (Ap 2,27-28; 3,5.21). Gdy Objawienie wzywa: „I kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie,” (Ap 22,17 BT), Ewangelia oświadcza: „Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije!” (J 7,37 BT).

W świetle tych faktów nie ma niczego dziwnego w uznaniu apostolskiego autorstwa księgi Objawienia. Uważam nawet z całą stanowczością, że tradycyjny pogląd w tej sprawie jest bardziej prawdopodobny. Zatem jedyna prorocza księga NT zasłużenie zajmuje miejsce w kanonie Pisma Świętego. (Opracowano na podstawie skromnej wiedzy własnej oraz R. Stefanovic, Revelation of Jesus Christ. Commentary on the Book of Revelation, Berrien Springs 2009, s. 2-3)

„Ja, Jan, wasz brat… Doznałem zachwycenia…” (Ap 1,9.10 BT)

Dlaczego Jezus zamienił wodę w wino?

Chyba nie skłamię jeśli powiem, że można nie widzieć w całym swym życiu Biblii na oczy, jednocześnie wiedząc, że Pan Jezus uczynił z wody wino. Fakt ten staje się częstym argumentem w ustach tych, którzy usprawiedliwiają swoje pijaństwo. Mało kto się zastanawia dlaczego Chrystus zrobił coś takiego. Gdy spojrzeć na cuda jakich dokonywał, były to uzdrowienia, egzorcyzmy, wzbudzanie do życia z martwych lub cudowne rozmnożenia pokarmu. Natomiast ten cud wydaję się całkiem inny, dziwny, niezrozumiały. Powszechnie uznaje się, że Jezus był po prostu dobrym „cudotwórcą”, który dorobił wina dla gości weselnych. Czy taka jest prawda? Gdzie należy szukać odpowiedzi? Oczywiście w samej Biblii 🙂

Punktem wyjścia, w celu zrozumienia tego co się wydarzyło w Kanie Galilejskiej, powinna być pora roku. Wesele, na które zaproszono Chrystusa odbyło się niedaleko święta Paschy, a więc na wiosnę (J 2,13). Dlatego Pan Jezus odpowiedział Maryi: „Czego chcesz ode mnie, Niewiasto? Jeszcze nie nadeszła godzina moja.” (J 2,4 BW), gdy powiedziała Mu o tym, że wino się skończyło. To nie był jeszcze czas śmierci Chrystusa (jak wiemy wino symbolizuje przelaną na krzyżu krew naszego Pana, a stało się to w święto Paschy). Dodatkowo J 2,6 mówi: „A było tam sześć stągwi kamiennych, ustawionych według żydowskiego zwyczaju oczyszczenia…” (J 2,6 BW). Stągwie te zabierano na Paschę. Każdy Żyd w takich stągwiach mył się, by być czystym na ważną uroczystość. Każda kobieta po swym miesiączkowaniu wchodziła do tych stągwi by się oczyścić (to jedne z przykładów). Nazywano je mikwa. W takim naczyniu mógł się zanurzyć dorosły człowiek, wobec czego były one pojemne na około 200/300 l. Czy Chrystus zrobił by tyle wina, żeby dać ludziom możliwość upicia się nim jak świnie? Raczej nie. To wino w mikwach wskazywało na odnawiającą moc krwi Pana Jezusa. Struktura księgi to potwierdza. Ewangelia Jana jest ściśle powiązana ze świętami żydowskimi. Zaczyna się ona świętem Paschy (przyjmując, że rozdz. pierwszy to jedynie wstęp) i kończy również nim. Chrystus przed ostatnią swą Paschą dał apostołom kielich i powiedział: „…to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów.” (Mt 26,28 BT) Tak samo uczynił przed pierwszą Paschą w czasie swej służby. Miała to być lekcja dla uczniów Jezusa o tym kim On jest – zapowiedzianym Mesjaszem, który będzie cierpiał za każdego grzesznika (por. Iz 52,13-53,12). Dlatego św. Jan napisał: „Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.” (J 2,11 BT) Zatem Chrystus nie zrobił tego ze względu na gości czy Maryję, ale ze względu na apostołów.

Czy to nie wspaniałe, że Syn Boży poniósł na krzyż wszystkie nasze winy? Możesz być wolny dzięki Jego świętej ofierze! Ją zapowiedział już w Kanie gdy zamienił wodę w wino. Niech ten fragment przestanie być dla Ciebie biesiadnym, nic nie znaczącym ustępem i stanie się źródłem głębokiej duchowej refleksji nad miłością Boga, życzę Ci tego z całego serca.

„Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali – łaskę po łasce.” (J 1,16 BT)

Święty przedmiot czy święty czyn?

Ostatnio podczas wykładu, prowadzący go ksiądz, zapytał słuchaczy co by zrobili w jego sytuacji. Sytuacja jest następująca: W krótkim czasie, w jego hospicjum ma się zatrzymać ortodoksyjny Żyd. Istnieje ryzyko, że będzie on wymagał zdjęcia krzyża ze ściany w jego sali. Nie dlatego, że jest wredny, ale dlatego, że mógłby „zaciągnąć nieczystość” rytualną. Dla ortodoksów jest to niezwykle ważne. Opinie były podzielone. Spróbujmy spojrzeć na to z punktu logiki Ewangelii.

Na początek zadałbym sobie pytanie, czy krzyż, który wisi na ścianie jest prawdziwym krzyżem, na którym umarł nasz Pan? Nie, jest to tylko wyobrażenie tego krzyża. Po za tym, nikt nie słyszał aby apostołowie mieli takie emocjonalne przywiązanie do krzyża, na którym oddał życie Chrystus. Nie zabrali go i nie czcili. Czcili oni bowiem Tego, który nas zbawił, wisząc na nim za nasze grzechy. Ktoś powie, że apostołowie ze strachu tego nie zrobili. Jest to słaby argument. Apostołowie, gdy jeszcze nie rozumieli prawdy o cierpiącym Mesjaszu, bali się również, że zginą za to, że byli uczniami Jezusa. Jednak gdy Chrystus zmartwychwstał i objawił im pełnie prawdy o Sobie, wtedy nie zawahali się oddać życia za swojego Pana. Jednak nie czytamy o tym, aby zatrzymali dla siebie krzyż. Uczniowie rozumieli istotę Ewangelii – miłosierny Bóg oddaje życie za grzeszników. Ten Bóg nauczał aby przebaczać wrogom, kochać ich. Uzdrawiał każdego kto tego potrzebował, nawet pogan! Dla Niego najważniejszy był człowiek. Dla człowieka przybył na tę planetę. Czy nie powinniśmy wziąć z Niego przykładu? Czy rzeczywiście po chrześcijańsku było by nie pójść na kompromis z potrzebującym Żydem? Czy kawałek drewna jest ważniejszy od człowieka? Czy chrześcijaństwo to religia świętych przedmiotów czy świętych czynów? Zastanów się drogi przyjacielu nad tym.

„Wszystko więc, co byście chcieli, aby ludzie dla was czynili, i wy dla nich czyńcie. Bo to jest [istota] Prawa i Proroków.” (Mt 7,12 BP)

Czy chrześcijanin może być zmęczony?

Ostatnio, w rozmowie z moim przyjacielem – któremu ten post dedykuję – na temat chrześcijańskiego życia, padły z jego ust słowa: „Nie mam już siły i ochoty by walczyć o życie chrześcijańskie”. Słowa te, mnie zastanowiły. Po pierwsze: dlaczego życie chrześcijańskie go męczy? Po drugie: czy Bóg mu nie dodaje siły? Jakby nie patrzeć, wydaję mi się, że zrozumiałem istotę problemu mojego przyjaciela.

Każdy kto wierzy w Boga stara się spełnić jego wymagania. Wymagania czyli nakazy moralne bądź ogólnie „wolę Pana”. Problem w tym, że kiedy staramy się wypełnić to czego nie jesteśmy w stanie, zamieniamy się w mitycznego Syzyfa, który przez wieczność wpychał na górę ciągle mu się staczający głaz. Syzyf to robił za karę. A czy życie w czystości jest karą Bożą? Czy Bóg chce swoje dzieci dręczyć, karząc im postępować według Jego doskonałego prawa? Oczywiście, że chce abyśmy żyli zgodnie z Jego zasadami! Nienormalna jest wizja Boga, który uwalnia jedynie od kary za grzech, natomiast od popełniania go już nie. Więc w czym problem?

Zacznijmy od pewnej historii zapisanej w ks Wyjścia. Przed nadaniem dekalogu Mojżesz rozmawiał z Bogiem na górze Synaj, po czym zszedł z niej i zwołał starszych ludu, ponieważ Bóg rozkazał mu powiedzieć Izraelitom, że chce z nimi zawrzeć przymierze. „Wtedy cały lud jednogłośnie powiedział: <<Uczynimy wszystko, co Pan nakazał>>.(…)” (Wj 19,8 BT). Czy to nie przypomina czasem naszych przysiąg składanych Bogu? Kończą się one w większości przypadków fiaskiem. Dlaczego? Otóż dlatego, że chcemy nasze chrześcijaństwo realizować w pojedynkę. Chcemy się przypodobać Bogu nie zdając sobie sprawy, że „(…)wszystkie nasze dobre czyny [są] jak skrwawiona szmata(…)” (Iz 64,5 BT). Jak grzesznik, który nie jest w stanie się sam odkupić, może chcieć się przypodobać doskonałemu Bogu swoimi marnymi „uczynkami sprawiedliwości”? Jak w ogóle może zakładać, że wypełni idealnie np. 10 przykazań skoro jest grzesznikiem. Czyli istotą mającą skłonności do czynienia zła. To było problemem Izraelitów! Oni zamiast prosić Pana by dał im siłę do wypełnienia wymagań przymierza, sami myśleli, że tę siłę mają! Jak się niedługo potem okazało, w 32 rozdziale ks Wyjścia Hebrajczycy nie mogąc się doczekać na Mojżesza, który miał im przynieść z Horebu (Synaj i Horeb to synonimy) tablice z przykazaniami, zrobili sobie złotego cielca, któremu oddawali cześć. Jest to obraz nas samych. Nie potrafimy wytrwać w postanowieniach, które są sprzeczne z naszą naturą. Bo jak grzesznik może obiecywać, że nie będzie grzeszył?! Bóg dobrze wie jaka jest nasza kondycja duchowa i moralna. I właśnie dlatego posłał Jezusa Chrystusa, który wziął na swoje barki wszelkie nasze słabości. On poniósł śmierć za wszystkie nasze występne czyny. Jak napisał Izajasz: „Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy.(…)” (Iz 53,5 BT). Wziął to wszystko również po to, by dać nam siłę do walki (zob. Hbr 4,14-16). I w tym tkwi sekret chrześcijaństwa. To nie my zwyciężyliśmy ale nasz Pan! I dlatego tylko On może nas przeprowadzić z ziemi do Nieba. Jeżeli Mu zaufamy i oddamy nasze życie (w tym i jego ciemne strony) wtedy przestaniemy czuć zmęczenie. Ponieważ będziemy mieli wspaniałego Wspomożyciela. Przestańmy się zbawiać a dajmy się zbawić! Tak jak napisał Apostoł Paweł: „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to nie pochodzi od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił” (Ef 2,8-9 BT). Zbawienie jest wspaniałym darem! W nim nie tylko zawiera się oczyszczenie nas z win, ale również siła do sprawiedliwego życia.

Tak więc drogi czytelniku, czy jest sens się męczyć pracując na własne zbawienie? Czy zamiast patrzeć wciąż na siebie nie lepiej popatrzeć na Jezusa? On wciąż woła: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.” (Mt 11,28 BT). Czy odpowiesz na to wezwanie?